Strata psa – jak sobie z tym radzić?

Strata psa – jak sobie z tym radzić?

Często telefonują do mnie ludzie, którzy doświadczyli niedawno straty czworonoga. Oczywiście, pytają o planowane szczenięta, ale wyczuwam, że szukają czegoś jeszcze – pocieszenia. Nie zawsze jest tak, że mam czas na długą “pogawędkę-terapię”. Rozumiem ich ból i cierpienie, aż za dobrze. Dlatego pomyślałam, że może uda mi się stworzyć wpis, który będzie być może dla niektórych z Was pocieszeniem z mojej strony oraz mam nadzieję wskazówką co do tego, czy jesteście gotowi na kolejnego psa.

 

Całkiem niedawno zatelefonował do mnie pewien mężczyzna,  z zapytaniem o planowane szczenięta. Zwykle, po udzieleniu informacji kiedy planuję najbliższy miot, ludzie dziękują i rozłączają się. Tym razem jednak, pomimo mojej odpowiedzi, że najbliższy miot planuję dopiero na 2019, mężczyzna nie dał się zbyć i rozpoczął dłuuuuuugą pogawędkę, na temat swojej ukochanej bokserki, która niedawno odeszła. Widocznie musiał się wygadać.

Zadał mi jedno pytanie, na które odpowiedź jest raczej oczywista.
-“Czy doświadczyła Pani kiedykolwiek śmierci psa?”  Odpowiedziałam dopiero po chwili zastanowienia. W momencie, gdy zaczęłam grzebać w swojej głowie w poszukiwaniu odpowiedzi, dotarło do mnie jak wiele śmierci zwierząt już doświadczyłam. Przeszył mnie zimny dreszcz.

-“Tak.” – padło cicho z mojej strony…

Nie ma dymu bez ognia, jak i nie ma narodzin bez śmierci.

I nie istnieje żadna hodowla, w której psy nie umierają. Stąd zaznaczyłam na początku, że odpowiedź na zadane przez owego mężczyznę pytanie, akurat w moim kierunku, była z góry oczywista.
Zresztą, nie trzeba być hodowcą, by doświadczyć śmierci ukochanego zwierzęcia. Wystarczy, że któregoś pięknego dnia, postanowimy wzbogacić dom w czworonoga – w konsekwencji zgadzamy się na to, że kiedyś będziemy musieli się z nim rozstać.  I choć patrząc na małą wesołą, sikającą radośnie po kątach kulkę, nie myślimy o śmierci, to niestety w przeciągu najbliższych 10-15 lat ten temat nas dotknie.

I nie da się na to zdarzenie ani przygotować, ani uodpornić psychicznie. Nawet jeśli prowadzi się hodowlę i psów w naszym życiu było wiele – każde rozstanie to szok. Każde to smutek i pustka. Bo każdy pies jest wyjątkowy.

 

Gdy nie ma czasu na pożegnanie

Łodzianin, który do mnie telefonował był bardzo załamany stratą swojej bokserki, która wprawdzie w podeszłym już jak na boksera wieku, odeszła w wyniku nawracających nowotworów. Zdawać by się mogło “był czas na pożegnanie” .

Old man and his dog by Kris Vanderveken

Ale widać nigdy tego czasu nie ma wystarczająco. Nie on jeden przeżywa taki kryzys – de facto najwięcej telefonów odnośnie szczeniąt otrzymuje od osób, które pożegnały swojego poprzedniego psa i są w “żałobie” .

Mężczyzna spytał mnie, czy nie lepiej jest, jeśli śmierć psa nas zaskoczy, niż tak jak było w jego przypadku, wisi nad przyjacielem przez ostatnie miesiące niczym zmora.
Pytanie znowu zbiło mnie z tropu. Zanurzyłam się pamięcią w historię wszystkich moich psów i wnioski mnie przybiły… .

Nagłe zaginięcie

Pamiętam odejście mojego ukochanego kundelka w typie jamnika szorstkowłosego żółtego. To były chyba początki tego wieku.  Albo koniec ubiegłego. Polska wiejska jesień, w domu moich rodziców. Pewnego dnia Rambo zaginął i pomimo wielu tygodni, a  w zasadzie nawet miesięcy poszukiwań, nie było po nim śladu. Szczerze mówiąc był tak uroczy, że zakładałam, że ktoś go przygarnął. Po miej więcej pół roku, rodzice dostali informację od sąsiada (wszyscy w okolicy znali mojego psa), że jeden z jego pracowników znalazł jego szczątki gdzieś w zakamarkach olbrzymiego sadu, który rozpościerał się obok naszej posesji. Prawdopodobnie, mój Rambo czując jesienną “psią miłość” wydostał się z posesji i napotkał na innego, silniejszego psiego adoratora.
Teraz piszę o tym dość swobodnie, ale wierzcie mi – po czymś takim, trudno dojść ze sobą do ładu. Pomimo, że była wtedy dzieckiem, wyrzuty sumienia zżerały mnie latami, a myśl, że mój ukochany pies cierpiał przed śmiercią napędzała mi koszmarów przez wiele kolejnych lat.

Szybki atak niespodziewanej choroby

BAMSEJ Magiczna Oaza “Frodo”

Kolejną wstrząsającą dla mnie śmiercią, było nagłe odejście mojego dalmatyńczyka. Zdrowy, piękny i cieszący oko Frodo złapał kleszcza pod koniec grudnia. Pora zdawać by się mogło “niekleszczowa”. Kleszcz zaraził mojego psa pierwotniakiem, którego nosicielem sam był –  Babesia canis. Moi rodzice zaalarmowali mnie o tym, że Frodo jest osowiały. Zbyt późno by leki przeciwpierwotniakowe cokolwiek dały.
Po czasie dowiedziałam się, że w późnym etapie babeszjozy ratunkiem może być szybka transfuzja krwi. Lekarz, który wtedy prowadził sprawę,  nie wpadł na ten pomysł i pozostał przy kroplówce. Frodo nie przeżył.
Tak, Polak się uczy na błędach. Do końca życia nie daruję sobie, że nie trafiłam z nim pod opiekę innego lekarza.

Wypadek

DAGGA Mare Balticum

Trzecia śmierć była dla mnie iście druzgocząca. Moja pierwsza wystawowa bokserka – Dagga. Zakładałam, że będzie moją pierwszą suką hodowlaną. Dużo serca wkładałam w jej wychowanie i pomimo braku czasu, jeździłyśmy po świecie pokazując się na wystawach. Dużo czasu i dużo pieniędzy. I wielkie plany. Które rozsypały się jak domek z kart w kilka sekund czerwcowego popołudnia. Wystarczyła jedna wyprawa na wieś i głupie żarty sąsiada z petardami. Ogromny huk wystraszył wszystkie psy. Rezydenci wpadli do domu, a mojej bokserki nie mogłam znaleźć. Wszystko działo się w przeciągu ułamków sekund. Zanim pomyślałam, że jej nie ma na posesji, dostałam telefon, że znajoma mojej mamy widziała ją jak biegnie wzdłuż drogi. Zanim zdążyłam odpalić auto inna znajoma już stała pod bramą i za chwilę jechałyśmy w kierunku, w którym widziano jak biegła. Pamiętam tylko, że w trakcie drogi dopadło mnie przekonanie, że to koniec.
Jakiś kilometr od rodzinnego domu leżała na poboczu. Spała. Nie pamiętam dokładnie co się działo, czy krzyczałam, czy milczałam. Pamiętam tylko, że nie chciałam dać jej pochować. Bo przecież do licha przed chwilą ze mną była. Cały czas. Nie odchodziła od mojej nogi na krok – taka przylepa. Półtora roku szkoleń, wystaw i wspólnego życia. I w kilka sekund wszystko poszło w diabły?!

Nie przeprowadzałam sekcji zwłok. Nie wiem co było przyczyną zgonu. Pamiętam tylko, że nie chciałam zaczynać wszystkiego od początku. Wpadłam w depresję, z której wyciągnęła mnie siostra. I w zasadzie pomogła też właścicielka ojca Daggi i mojej Peppy.
– “w jednej z hodowli urodziły się własnie szczenięta po moim Jazzmanie. Jedna suczka jest boska. Półsiostra Daggi....”

Pierwsze zdjęcie z Peppą

Ja o psie nie chciałam słyszeć. Ale decyzje podjęła moja siostra.
Do tej pory hodowca Peppy wspomina mój brak entuzjazmu, gdy przyjechałam oglądać szczenięta.
Dziękuję Pani Ani, że Paradise Yakuza-Gdy trafiła do mnie.
Pauli za cynk, a siostrze za chwycenie sprawy w swoje ręce.

Doceńcie czas na pożegnanie.

Porównując wszystkie te tragedie z rozstaniami z pozostałymi psami, dla mnie jasnym jest, że czas na rozstanie jest rzeczą cudowną.

Reszta moich czworonogów odeszła na jesieni życia.

Część w cudowny sposób – zasypiając w swoim ukochanym legowisku. To wspaniała świadomość, że przyjaciel umarł bez bólu i stresu.

Niestety dwa z moich psów na starość cierpiała w ostatnich dniach życia. Jamnik krótkowłosy Spike miał nawrót nowotworu.  Z kolei u owczarka niemieckiego Bary’ego , na kilka dni przed śmiercią, odezwały się wszystkie kontuzje, których doświadczył za młodu – szczególnie miednica, która była pęknięta przed laty. Pies bardzo cierpiał w ostatniej dobie życia, siedzieliśmy z telefonem w ręku, ale nikt nie miał odwagi zadzwonić po lek. wet. by ten przyjechał dokonać eutanazji.

Bo przecież Bary zawsze z wszystkiego wychodził cało.

Gdy sytuacja się nie poprawiała, ból nie ustępował, lek. wet. przyjechał do naszego domu. Ale Bary postanowił odejść sam. I uprzedził lekarza… .

Oczywiście w takich sytuacjach człowiek zawsze pluje sobie w brodę, że przecież na pewno można było rozegrać to lepiej. Więcej pomóc, ulżyć itp. itd.
Jest ból. Ale jest też świadomość, że widocznie tak miało być. Ulgą dla mnie była myśl, że te psy żyły z nami latami, wesołe i pogodne. I już nie cierpią.

Pustka po stracie.

Z rozmów z ludźmi, którzy do mnie telefonują po stracie swojego przyjaciela, wyczuwam zazwyczaj tę samą niepewność i chyba obojętność na myśl o nowym czworonogu, tak jakby kolejny pies był obrazą dla tego już nieżyjącego.
Oczywiście, że tak nie jest, ale znam ten ból. Najchętniej chciałoby się mieć przy sobie dawnego przyjaciela. Często ludzie poszukują psa bardzo podobnego do poprzedniego. Trzeba jednak pamiętać, że nawet sobowtór, będzie zupełnie innym stworzeniem, o innej osobowości.
Czasem ludzie mówią wprost, że nie są pewni czy zakup szczenięcia to dobry pomysł.
Cóż… . Sama nie byłam zbytnio ochocza by po stracie Daggi pojawiła się Peppa.

Żaden nowy pies nie zastąpi poprzedniego. Ale to co mogę zagwarantować, to że na 100% nowy pies wypełni nasza pustkę po stracie, zaabsorbuje nasze umysły tak mocno, że nie będziemy mieć nawet czasu by płakać do poduszki.

I to jest największa zaleta nowego czworonoga. Nie pozwoli nam wpaść w depresję. 

Czy dalej chcę żyć z psem?

 

Oczywiście, to czy kolejny pies jest nam niezbędny to kwestia bardzo indywidualna. Mam wśród znajomych osoby, które po stracie swojego psa nigdy nie przyprowadziły do domu kolejnego. I pomijając cały ból po stracie, który oczywiście był, osoby te argumentowały to tym, że po prostu nie chcą po raz kolejny przechodzić psiej starości. I to również rozumiem.

Gdy ostatnie lata życia z psem polegają na nieustannym podawaniu leków przeciwbólowych, noszeniu psa po klatce schodowej na dwór ( bo psu na starość siadły stawy, a ludzie mają mieszkanie w bloku na pietrze), ogromnych wydatkach na weterynarzy i codziennym widoku na niedomaganie naszego czworonoga – rozumiem, że dla niektórych to może być zbyt wiele.

Dlatego zakup szczenięcia po stracie ukochanego psa to świetny pomysł tylko wtedy, jeśli czujemy się na siłach, by kiedyś  ponownie zmagać się się “z urokami” psiej jesieni życia. Być może los oszczędzi nam i naszemu kolejnemu podopiecznemu bólu i cierpienia. Ale może też być tak, że za 10 lat ponownie będziemy musieli zmagać się z cierpieniem psa.

Takie jest życie.

Nikt nie da Wam gwarancji, że nowy pies – choćby i za milion dolarów – nie zachoruje nagle, że nie dopadnie go nowotwór, problemy ze stawami czy kręgosłupem na starość, albo że będzie “kleszczoodporny”. Że nie zaginie i nigdy nie ulegnie wypadkowi. 
A takich gwarancji niektórzy z Was oczekują.

Cierpienie z czasem mija. Nowy pies to nowa radość. Ale i nowe obowiązki.

Pamiętajcie, że kupując/adoptując kolejne stworzenie,  będziecie musieli zmierzyć się po raz kolejny z rozstaniem, prędzej czy później.

Zarówno sobie jak i Wam życzę jak najmniej cierpienia w ostatnich dniach życia czworonogów – dla nich jak i dla właścicieli.

 

Paradise Spirit Kennel