JKD – choroba drzemiąca w całej populacji boksera

JKD – choroba drzemiąca w całej populacji boksera

Na wstępie – JKD (ang. Juvenile Kidney Diseases), dysplazja nerek, zdarza się u bokserów stosunkowo rzadko.

Nie jest tak, że ta choroba to jakaś plaga egipska.
Jest o niej głośno w ostatnich latach, bo dopiero od niedawna zaczęto ją diagnozować.
Jest to przypadłość śmiertelna, ale ujawniająca się tylko u niewielkiego procentu potomstwa pary zdrowych nosicieli.
Brak jest testów, pozwalających na ustalenie nosicielstwa.

A po tym, jak ujawniono pierwsze przypadki bokserów chorych na JKD pochodzących z polskich hodowli, zapanował niezły chaos i histeria wokół tego tematu.

Po pierwsze – zrozumieć zasady jej dziedziczenia

Choroby dziedziczone autosomalnie recesywnie to takie podstępne sztuki.
Nosiciele są osobnikami zdrowymi, więc bez testów genetycznych jednoznacznie stwierdzających nosicielstwo choroby, nie sposób wyprzeć ją z populacji za pomocą selekcji.

Więc co możemy zrobić jako Hodowcy?

Na pewno to co powinniśmy zrobić – to odsunąć z dalszej hodowli osobniki, o których wiemy, że są nosicielami, bo dały już chore potomstwo.

Z kolei to, czego absolutnie NIE POWINNIŚMY robić to odsuwać całe linie hodowlane, z których wywodzi się chory na JKD bokser.

Należy pamiętać, że w tym modelu dziedziczenia tylko 25% potomstwa pary nosicieli będzie chora, 75% ich potomstwa będzie zdrowa, a 25% – w ogóle nie będzie posiadać (i przekazywać dalej) genu odpowiadającego za JKD!

Dlaczego o tym piszę?

Histeria hodowców

Z rozmów ze znajomymi wnioskuję, że panika związana z ujawnieniem się po konkretnych psach JKD jest ogromna.
Ja też się tego boję – wiadomo!

Nie sposób nie odnieść wrażenia, że bez testów diagnozujących nosicielstwo JKD, hodowla boksera wygląda pod tym kątem jak spacer po polu minowym.

Biorąc także pod uwagę, jak wielkie emocje budzi we właścicielach chorych psów fakt ujawnienia się tej choroby u ich psa – z ta chorobą w hodowli jest też trochę jak z fachem sapera
– mylisz się tylko raz!
Obserwując tylko to, co działo się na forach publicznych i portalach społecznościowych, mam smutne wnioski – że w takich okolicznościach nie liczy się już nic, poza wylewaniem żali i nierzadko oczernianiem hodowcy na zasadzie “póki żyję i aż po grób!” .

Zatem nic dziwnego, że jeśli choroba się ujawnia, hodowcy wpadają w lekki popłoch i nagle drogą pantoflową idzie fala dyskredytująca każdego psa stojącego w linii przodka tegoż osobnika.

I to własnie jest potworny błąd!

Nie ma linii chorych i linii wolnych od JKD

Czegoś takiego, jak linia hodowlana wolna od choroby jaką jest JKD nie ma i nie będzie tak długo, jak długo nie będą dostępne testy na nosicielstwo tego schorzenia.

To, że choroba ujawniła się po konkretnej parze – owszem, mówi jednoznacznie, że oboje z rodziców są nosicielami.
I owszem, należy taką parę wyłączyć z dalszego rozrodu, nie ryzykując kolejnych narodzin chorych szczeniąt.

Ale co się tyczy przodków w dalszych generacjach chorego psa – nie możemy ich dyskredytować!
Pamiętając, że część potomstwa pary nosicielskiej w ogóle nie niesie choroby – jest wiele potomków wybitnych psów całkowicie wolnych od JKD.
Tym bardziej, że jeden reproduktor kryje różne suki – nie każda para w rodowodzie chorego psa jest parą “nosiciel x nosiciel“.

Kiedy oddzielimy jednych od drugich? Wtedy, gdy będziemy mieć odpowiednie narzędzie do selekcji – czyli testy genetyczne.

Lista zdiagnozowanych na JKD bokserów w brytyjskiej bazie boxerjkd.com

Jestem świeżo po analizie europejskich rodowodów psów zgłoszonych jako chore na JKD, do bazy prowadzonej przez profesora Billa Amosa w Wielkiej Brytanii.
Cóż… są tam psy, wywodzące się z topowych linii Europejskich.
W ich 4-5 generacji pojawiają się psy, będące potomkami ogromnej części populacji europejskich bokserów.
Można by rzec – co drugi rodowód jest na nich zbudowany.

Dlaczego nie wolno ich skreślać?
Niektóre z tych psów to legendy – boksery, które dzięki swej urodzie i charakterowi zapisały się w kartach kynologicznej historii jako ideały, do których wszyscy dążymy.

Rezygnować z takiego dziedzictwa, nie mając żadnej gwarancji, że za chwilę w jakiejś innej linii nie pojawi się chory na JKD pies?
Okropna głupota.

Poza tym, rezygnacja z linii tak rozpowszechnionych oznaczałaby bardzo drastyczne skurczenie się populacji pod względem dostępnych do hodowli osobników.

Po drugie – nie szkodzić rasie

Są ludzie, próbujący wykorzystać chwilę, gdy u kogoś choroba wyszła najpierw. Próbują robić anty-reklamę, ignorując możliwość tego, że może za chwilę to u nich w hodowli ujawni się jakiś chory osobnik!
Boże, jakie to obrzydliwe!

Nic mnie tak nie mierzi jak marketing , polegający wyłącznie na anty-reklamie konkurencji!

Jeśli naprawdę kochasz rasę – zastanów się do czego może doprowadzić oczernianie wartościowych linii i psów je budujących!

Z pustego i Salomon nie naleje – pamiętajcie!
Inbred – to dobre narzędzie, jeśli się je mądrze używa.

Zbyt wysoki jego poziom – to oprócz depresji inbredowej, powodującej obniżenie odporności u mocno zibredowanych osobników – jest bardzo prostą drogą do ujawnienia się wszelkich chorób drzemiących w linii.

A na to możemy nie być gotowi.

Być może JKD pojawiło się właśnie w wyniku dużego zainteresowania konkretnymi osobnikami – ale to nie zmienia faktu, że sam gen odpowiadający za schorzenie może drzemać w każdej linii.

Każdy zgłoszony na www.boxerjkd.com przypadek wystąpienia JKD przybliża nas do opracowania testu genetycznego na nosicielstwo tej choroby.

A mając wiarygodne testy, będziemy mieć realną szansę na szybkie wyparcie JKD z populacji, prowadząc rzetelną i systematyczną selekcję hodowlanych osobników.

I na koniec – nie, nigdy nie przydarzyło się, by urodził się w mojej hodowli pies z JKD.
Mam też nadzieję, że to nigdy nie nastąpi, a testy pozwalające “dmuchać na zimne” powstaną lada dzień.

Paradise Spirit Kennel